Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
2739
BLOG

Tymczasem na paryskim bruku...

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

image

Przyszła do mnie paczka z ulotkami wyborczymi z ambasady francuskiej. Jestem obywatelem francuskim, więc namawiają mnie, żeby głosować w zbliżających się wyborach prezydenckich. Nie zagłosuję, bo spędziwszy 3/4 mojego życia w Polsce nie potrafię jakoś wmówić sobie, że powinienem wypowiadać się na temat tego, jak powinna być rządzona Francja, ale może warto opowiedzieć trochę o tych zbliżających się wyborach.

Najpierw nieco spraw ogólnych, czyli o tym, jaki panuje tam system.

Otóż we Francji jest system typowo prezydencki, dający głowie państwa ogromną władzę, która umożliwia mu, teoretycznie, i jeśli ma wsparcie większości w dwuizbowym parlamencie, realnie wpływać na całość polityki państwa. Prezydent jest wybierany na 5 lat (jeszcze do niedawna było to 7 lat), prezydent powołuje premiera, na wniosek premiera mianuje ministrów i faktycznie nadzoruje prace rządu. W sytuacji braku wsparcia większości parlamentarnej, co już miało kilkakrotnie miejsce w historii, nadzór prezydencki nad pracami rządu jest jedynie formalny, jednak jeśli prezydent ma za sobą parlament wówczas faktycznie kieruje polityką państwa. Ma więc silniejszą pozycję od prezydenta w Polsce.

Prezydent wybierany jest w systemie dwuturowym, tak jak w Polsce. Po to, by móc być kandydatem na prezydenta konieczne jest zebranie 500 podpisów osób, które już są wybrane w wyborach, centralnych lub lokalnych. Czyli burmistrzów (merów), lokalnych lub regionalnych radnych, posłów lub senatorów. Nie jest to wcale zawsze takie proste i część kandydatów odpada w przedbiegach właśnie nie mogąc uzyskać tych 500 podpisów. W zbliżających się wyborach prezydenckich 11 osób zdobyło 500 podpisów: Nicolas Dupont-Aignan, Marine Le Pen, Emmanuel Macron, Benoît Hamon, Nathalie Arthaud, Philippe Poutou, Jacques Cheminade, Jean Lassalle, Jean-Luc Mélenchon, François Asselineau, François Fillon.

Dotychczas w zasadzie w wyborach prezydenckich we Francji zazwyczaj było tak, że było dwóch kandydatów "podstawowych", co do których w zasadzie było pewne, że zetrą się w drugiej turze wyborów (czyli właściwie tak jak u nas) oraz większy bądź mniejszy "plankton", który do wyborów stawał głównie po to, by móc przedstawić swoje pomysły na politykę. W 2002 z tego planktonu wyszła wielka niespodzianka, czyli przejście do drugiej tury Jean Marie Le Pena, czego w zasadzie prawie żaden "mainstreamowy" obserwator nie przewidział. Jednak przez dziesięciolecia podział był dość jednoznaczny - wybory prezydenckie to była "wewnętrzna" sprawa socjalistów i prawicy.

Dziś sprawy się pokomplikowały i takich kandydatów, co do których można podejrzewać, że znajdą się w drugiej turze jest co najmniej czterech. Są to Emmanuel Macron, Marine Le Pen, François Fillon i Jean Luc Melenchon. Jest też wśród "planktonu" kandydat, którego uważam za czarnego konia, niejaki François Asselineau, o czym później.

Tematami kampanii wyborczej są faktycznie dwie sprawy - stosunek do euro oraz kwestie imigracyjne. I każdy z czterech kandydatów jednoznacznie się w tych sprawach wyróżnia. Dwa problemy, a więc cztery różne opcje:

1. Francja powinna pozostać w strefie euro i przyjmować masową imigrację
2. Francja powinna zostać w strefie euro i ograniczyć masową imigrację
3. Francja powinna wyjść ze strefy euro ale przyjmować masową imigrację
4. Francja powinna wyjść ze strefy euro i ograniczyć masową imigrację.

image

Emmanuel Macron, który jest faktycznie kandydatem obecnie rządzących (był ministrem w rządzie aktualnego prezydenta) jest otwartym zwolennikiem pierwszej opcji. Opcji pełnej "mondializacji" (w rozumieniu New World Order) Francji, czyli faktycznego prowadzenia jej drogą ku rozpłynięciu się w Unii Europejskiej na dowolnych warunkach. Można go porównać do naszej opcji PO/N - z pewnością wspaniale by się rozumieli. Taka francuska Hillary Clinton.
image
François Fillon reprezentujący bardziej zachowawczą część francuskiej klasy politycznej otwarcie jest za utrzymaniem Francji w strefie euro, czyli faktycznie podporządkowaniu polityki finansowej państwa Niemcom, ale jest przeciwny całkowitemu otwarciu się na imigrację. Jasno i jednoznacznie chce uderzać do głównej części francuskiego elektoratu, czyli ludzi po 45 roku życia, którzy z jednej strony uważają, że opuszczenie strefy euro powoduje ryzyko obniżenia wartości ich oszczędności, a z drugiej strony rozumieją zagrożenie, jakie dla ich kraju niesie masowa, niekontrolowana imigracja. Można by go porównać nieco do PiS, szczególnie, że deklaruje się jako praktykujący katolik.

imageJean Luc Melenchon jest lewakiem, takim który próbuje nawiązywać do francuskich tradycji lewicowych. Francuska partia komunistyczna po prostu znikła, nie przetrzymawszy upadku ZSRR, zaś francuska partia socjalistyczna całkiem otwarcie zamieniła się w partię neoliberalną na usługach wielkiego kapitału. Na francuskiej lewicy pojawiła się pustka, w którą wszedł właśnie Melenchon. Wyjście ze strefy euro jest naturalnym hasłem mającym na celu ochronę interesów uboższych warstw, dla których (nie bez podstaw) euro jest synonimem biedy, zaś zgoda na imigrację jest naturalnym odruchem lewicowca, który w napływających masach widzi swój ewentualny, przyszły elektorat. Trudno chyba znaleźć jego odpowiednik w Polsce, być może mógłby nim być Piotr Ikonowicz. Taki Ikonowicz, któremu się udało (choć kto wie, może i na Ikonowicza przyjdzie kiedyś i u nas czas?)...

image

Marine Le Pen reprezentuje stosunkowo nowy nurt we francuskiej polityce, nurt zwany "suwerenizmem". Coraz więcej Francuzów zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że ich narodowe państwo jest zagrożone i że może zniknąć, rozpłynąć się podzielone na "euroregiony" w Unii Europejskiej. Równolegle zagrożeniem dla Francji jest jej zdaniem masowa imigracja, która też zagraża spójności Francji jako państwa Francuzów. Stąd występowanie pod hasłem wyjścia ze strefy euro i powstrzymania niekontrolowanej imigracji. Można ją do pewnego stopnia porównać z tym, co prezentują w Polsce różne ruchy narodowe, ale tylko do pewnego stopnia. Osobiście uważam, że nie ma w Polsce odpowiednika kierunku, który reprezentuje francuski Front Narodowy.

Ogólnie Marine Le Pen przedstawiana jest przez zwolenników innych opcji jako największe zagrożenie. Bierze się to z tradycji robienia z Frontu Narodowego swego rodzaju straszaka, stracha na wróble francuskiej polityki. W latach 80 i 90 XX wieku stosunek do FN był ważnym wyznacznikiem pozycji na politycznej szachownicy. Tyle, że dziś partia kierowana przez córkę Jean Marie Le Pena nie ma już właściwie nic wspólnego z tą partią, którą utworzył jej Ojciec. Jest to w pełni systemowa partia zajmująca "należną jej" niszę, zagospodarowująca głównie osierocony przez komunistów i socjalistów elektorat lewicowy. Tak, jak najbardziej lewicowy!

Wydaje mi się, że wbrew temu, co zapowiadają niektórzy, którzy biorą swoje życzenia za fakty, Marine Le Pen ma niewielkie szanse na wygranie tych wyborów. Gdyby miała wygrać, to jedynie w pierwszej turze, bo w drugiej turze miałaby przeciwko sobie wyborców wszystkich innych kandydatów. Piętno jej Ojca wciąż nad nią bardzo ciąży.

Gdy właśnie jej Ojciec przeszedł do drugiej tury w 2002 roku to rozpętała się tak nieprawdopodobna kampania negatywna przeciwko niemu, jakiej nigdy nie widziałem w żadnych wyborach. Wszystkie antypisowskie i atykaczystowskie zagrywki TVN i GW mogłyby się schować przed brutalnością francuskich mediów w tamtych wyborach. Oczywiście przegrał, bo socjaliści wezwali do głosowania na prawicowego Chiraca, byle nie dopuścić do władzy Le Pena.

Dziś możemy spodziewać się podobnej akcji, bo nawet jeśli Marine Le Pen nie jest prostą spadkobierczynią swojego Ojca, to może być odbierana jako zagrożenie dla tamtejszego "UKŁADU".

Logika nakazywałaby spodziewać się drugiej tury, w której Emmanuel Macron, czyli francuski kandydat SALONU spotyka się z Marine Le Pen. Byłoby to logiczne, bo oboje reprezentują najbardziej wyraźne i najbardziej "kontrastowe" poglądy na sprawy, które dziś najbardziej ludzi interesują. Powinni spotkać się w drugiej turze, bo logicznie ludzie powinni głosować na "produkty markowe", a nie "podróbki".

Ale wybory, to wybory, wyborcza fortuna kołem się toczy...

No i na koniec mój "czarny koń". François Asselineau.
image

Facet, który jest wysokim funkcjonariuszem państwowym od wielu lat, pracuje w ministerstwie finansów, doskonale zna wszystkie trybiki machiny politycznej, w połowie lat 2000 założył partię, której celem jest doprowadzenie do:

1. Wyjścia Francji z Unii Europejskiej
2. Wyjścia Francji ze strefy euro
3. Wyjścia Francji z NATO.

Jego zdaniem Unia Europejska to zło, euro to zło, NATO to narzędzie imperialne USA, a Francja ma pełne możliwości i powinna odzyskać swoją pozycję światowego mocarstwa.

Wokół tych trzech haseł udało mu się w 10 lat zbudować całkiem znaczącą partię, a wylansował się za pomocą Internetu. François Asselineau jest niesamowitym erudytą, o ogromnej wiedzy z zakresu ekonomii, prawa oraz historii. Nieustannie jeździ po Francji z wykładami, których nagrania umieszcza potem w na Youtube i nie da się ukryć, że są to niezwykle ciekawe, pasjonujące wręcz wykłady gęste od konkretnej, rzeczowej wiedzy.

Internet napędza mu ogromną liczbę sympatyków i wcale bym się nie zdziwił, gdyby w nadchodzących wyborach zrobił nam niespodziankę. Raczej nie ma szans na ich wygranie, natomiast ma z pewnością szanse na całkiem znaczący wynik w pierwszej turze. Bardzo mu tego życzę, bo nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem jego pracy, samozaparcia i wielkiej wiedzy.

Jest w pewien sposób takim francuskim Januszem Korwinem Mikke tyle, że całkowicie bez żadnych głupich zagrywek, które mogłyby mu przysporzyć elektoratu negatywnego. Nie wypowiada się jednak specjalnie szeroko na temat swoich planów dotyczących ekonomii, jak JKM, bo twierdzi, że najpierw należy wyprowadzić Francję z UE, z euro i z NATO, a potem przyjdzie czas na odbudowę państwa. Co najśmieszniejsze jego partia nazywa się UPR...

Pierwsza tura wyborów w najbliższą niedzielę. Nie pójdę głosować (choć można iść głosować nawet z nieważnym paszportem), ale będę z uwagą śledził to, co się tam wydarzy. Ciekaw jestem, czy będziemy świadkami jakiejś wielkiej niespodzianki.


Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka