Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
538
BLOG

Powroty - fragment

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Kultura Obserwuj notkę 0

Kolejny fragment Powrotów, które powstają w wielkich bólach, ale powstają. Tak sobie kombinuję, że do kwietnia powinny być gotowe.
===================================================================
(...)
Mimo że Polskie Specjalne Konsorcjum Spożywcze pracowało pełną parą, dzięki regularnym, niekończącym się zamówieniom rządowym, pomoc przekazywana do Rosji miała wyłącznie charakter propagandowy. Paczki trafiały głównie do dzieci, które miały okazję, czasami po raz pierwszy w życiu, spróbować czekolady i innych słodyczy. Kilka puszek ze słoniną i tuszonką nie było w stanie realnie pomóc ludziom, którzy w związku z wojną czasami potracili wszelkie zapasy na zimę. Rząd w Warszawie, reprezentowany przez Juliusza Poniatowskiego, Ministra Rolnictwa i Reform Rolnych prowadził intensywne rozmowy z przedstawicielami organizacji ziemiańskich w celu zorganizowania pomocy dla chłopów mieszkających na zajętych terenach w Rosji.

Widmo głodu jakie po przejściu frontu zaczęło krążyć nad rosyjskimi wsiami prowadziło do radykalizacji postaw chłopów. Jak to bywa w takich sytuacjach, potrzebowali winnych.

Госпoдин офицер! Они убивают евреев! – Zdyszany wyrostek mający nie więcej niż 13 lat przepchał się przez grupę gospodyń, które stały w kolejce po paczki i zaczął szarpać za rękaw sierżanta Gawlikowskiego. – Tam, w Antonówce, dwie wiorsty stąd!

Sierżant Gawlikowski przekazał dowodzenie akcją rozdawania paczek jednemu z plutonowych, a sam złapał chłopaka za rękę i ruszył szybkim krokiem do sierżanta Wrońskiego, który dość dobrze radził sobie z rosyjskim.

Według tego, co opowiadał chłopak, wszyscy mężczyźni i co silniejsze kobiety z okolicznych kołchozów zebrali się, złapali za widły i cepy i postanowili pójść rozprawić się z Żydami, którzy mieszkali w osadzie w pobliżu Antonówki. Mieli, z tego co mówiły plotki, ukrywać wielkie zapasy żywności, żeby zacząć nimi handlować jak przyjdą mrozy. Chłopak, jak sam powiedział, sam też by poszedł „резать”, ale ponieważ znał z tej osady pewną Sarę, to się nie zdecydował, a nawet przyszło mu do głowy, że mogłoby się jej coś stać, więc pobiegł po pomoc.

Sierżant Wroński nie czekając na dodatkowe wyjaśnienia zabrał się natychmiast za organizowanie ekspedycji ratunkowej. Rozkazał przygotować motocykle z koszami, którymi chciał wysłać jedną drużynę szturmową z karabinem maszynowym, ale i kijami, którymi spodziewał się rozpędzić krewkich chłopów w miarę pokojowo. Dowództwo brygady – bo w międzyczasie 2 Dywizjon Pociągów Pancernych został włączony do uformowanej właśnie brygady pancernej, której dowództwo objął świeżo mianowany na stopień generalski Stanisław Maczek – nie wydało żadnych rozkazów w sprawie postawy, jaką miały zajmować polskie jednostki konfrontowane z niepokojami społecznymi na zajętych terenach. Teoretycznie porządku powinni pilnować „Własowcy”, ale było ich za mało, byli niezdyscyplinowani i nie można było na nich liczyć, więc koniec końców konieczność utrzymania porządku spadała w „gorących sytuacjach” na polskie bądź rumuńskie jednostki znajdujące się akurat na miejscu.

– Sierżancie! Co tu się dzieje? – major von Menem wyjrzał zaciekawiony ze swojego przedziału, który w składzie gospodarczym zajął po poruczniku Pfaffenhofen-Chłędowskim. – Gdzie oni mają jechać? – Zapytał pokazując na szykujących się do wyjazdu żołnierzy przy motocyklach. – I czemu z tymi kijami?

Gdy szef kompanii przedstawił sytuację majorowi błysnęła iskra w oku i powiedział:

– Ja ich poprowadzę!

Po czym szybko włożył mundur polowy, założył charakterystyczny, niemiecki hełm, przypiął pas z pistoletem, na ramieniu zawiesił pistolet maszynowy i stanął przy jednym z motocykli jednoznacznie dając do zrozumienia kierowcy, że jedzie z nim.

– Panie majorze, za pozwoleniem... – Sierżant Wroński próbował protestować. – Ja nie wiem, czy to tak można bez zgody pana kapitana...

– Wiem co robię! Będziemy z powrotem za dwie godziny najdalej. A pan niech powiadomi w tym czasie dowódcę, jest w składzie bojowym.

Chłopak, który przybiegł z informacją o próbie pogromu Żydów bał się jechać z żołnierzami na motorze, ale dokładnie wyjaśnił którędy należy jechać na miejsce.

Nowoczesne Sokoły 1000 wystartowały z hukiem silników podnosząc wielki tuman kurzu i wzbudzając sensację wśród ludzi czekających na paczki. Po chwili drużyna polskich żołnierzy pod dowództwem niemieckiego majora znikła za zaroślami i drzewami pobliskiego zagajnika.

Droga do wsi Antonówka wiodła przez niezaorane, przyprószone pierwszym śniegiem pola rozwiązanego niedawno kołchozu, który zajmował w okolicy kilkaset hektarów urodzajnej w tej okolicy ziemi. W oddali widać było jakieś krowy, które któryś z bardziej litościwych byłych kołchoźników wypędził na pole by szukały czegokolwiek do zjedzenia. Wojna całkowicie zakłóciła tryb życia okolicy, a rozwiązanie kołchozu zburzyło wszelkie zasady wypracowane tu od kilkunastu lat.

Chłopi bali się przejąć na własność kołchozowe zwierzęta czy maszyny, gdyż nie byli pewni, czy sowieci nie wrócą, a wiedzieli, że w takim przypadku byliby surowo ukarani. Przybrali więc jedyną słuszną, wedle swoich wyobrażeń, metodę działania, czyli bierność. Aby żyć, chodzili w nocy kraść zapasy z kołchozowego magazynu, lub skrzykiwali się po dwóch, trzech, by potajemnie, w nocy zabić kołchozową świnię czy krowę, zabrać mięso i oprawić z dala od niechcianych spojrzeń innych u siebie w domu. Ofiarami tego procederu szybko padły oczywiście najlepsze krowy mleczne i najpłodniejsze maciory co nie rokowało najlepiej na nadchodzącą zimę.

Przedstawicielami prawa na tych terenach byli okupujący je polscy żołnierze, ale oni mieli oczywiście inne sprawy na głowie niż zajmowanie się sprawami rozwiązanych kołchozów oraz „Własowcy”, czyli Rosyjska Armia Wyzwoleńcza, która jednak była zbyt słaba, by wprowadzić jakiś nowy porządek. Nie było nikogo, kto stanowiłby jakieś spójne, nowe prawa na tych terenach więc mieszkańcy powoływali ad hoc swoje władze i przedstawicielstwa, które próbowały zaprowadzić jako taki porządek.

W Antonówce „Własowcy” umieścili posterunek żandarmerii, wyposażyli go nawet w radiostację i skierowali doń dwóch podoficerów. Celem ich pobytu w tym miejscu nie było jednak utrzymywanie porządku czy stanowienie jakiegokolwiek prawa, tylko informowanie przełożonych o pojawianiu się niedobitków z sowieckiej armii czy prób formowania oddziałów partyzanckich, albo ogólnie jakiejkolwiek propagandy sowieckiej.

Wizja głodnej zimy, która zaczęła krążyć nad Antonówka była przyczyną powstania pomysłu wyprawy grabieżczej do sąsiedniej, położonej za lasem wioski zamieszkałej prawie wyłącznie przez Żydów. Początkowo, za czasów sowieckich, próbowano połączyć te dwie wspólnoty w jeden wielki kołchoz, ale oczywiście nie udało się to nikomu i koniec końców powstał kołchoz im. „Lenina” w Antonówce, a w żydowskiej Anatewce powstał kołchoz mleczarski im. „Karola Marksa”. Oba kołchozy oczywiście konkurowały ze sobą, co w sowieckich warunkach mogło doprowadzić tylko do jednego – głębokiej nienawiści między dwoma społecznościami. Nienawiści pogłębianej dodatkowo różnicami kulturowymi, które choć rugowane przez sowieckie władze wciąż były wyraźne. Jednak obecność sowieckiego bata utrzymywała jako taki spokój do czasu upadku komunistycznej władzy na tych terenach. Wtedy diabeł nienawiści mógł wyleźć ze swej nory.

Gdy Sokoły z drużyną interwencyjną pod dowództwem majora von Menema wyjechały zza niewielkiego lasku odgradzającego Antonówkę od Anatewki dwie strzechy płonęły już jasnym ogniem, a z oddali słychać było przeraźliwe wrzaski ludzi i zwierząt. Motocykle wjechały wprost w w tłum spiętych ze sobą ludzi, którzy okładali się kijami, kłonicami i czym kto miał pod ręką po głowach. Przepełnieni wściekłością, z żądzą mordu w oczach i jedni i drudzy próbowali zadać sobie nawzajem jak najcięższe rany wykrzykując jakieś hasła i okrzyki, wśród których dominowało „убить евреев!”.

Major von Menem pierwszy wyskoczył z motocykla, złapał w dłonie swój MP 38 i wystrzelił krótką serię w powietrze. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie wywarło to większego wrażenia na spiętych w szarpaninie ludziach. Kilku najbliżej stojących, okładających się kijami obejrzało się na niemieckiego oficera z karabinem w dłoni i na chwilę przerwało bójkę, ale reszta, wśród której wcale niemałą grupę stanowiły kobiety, nadal okładała się w najlepsze czym popadnie i gdzie popadnie.

W głębi wioski widać było jednak, że wyprawa z Antonówki była dobrze przygotowana. W czasie gdy na skraju wioski trwała bójka mobilizująca większość mężczyzn z żydowskiej osady, od tyłu wkroczyły do niej co bardziej energiczne kobiety i kilkunastu starszych mężczyzn, by zająć się opuszczonymi i niebronionymi domami. Spowodowało to powstanie dwóch skupisk tłukących się ludzi, tyle, że grupa w głębi wioski radziła sobie nieco lepiej i jacyś ludzie wyprowadzali już kilka krów i owiec w stronę pól.

Major von Menem chciał zacząć wydawać rozkazy, lecz gdy nabrał powietrza do płuc stwierdził, że już nie musi nic mówić. Większość żołnierzy wkroczyła do akcji z kijami w dłoniach, zaś obsada motocykla stojącego przy jego Sokole 1000 już kierowała się w głąb wioski, w kierunku, którym on sam też pojechał.

Gdy podjechali pod płonącą stodołę stojącą przy niewielkim, ale wyraźnie bogatszym domu major kazał kierowcy zwolnić. Wyskoczył z kosza i zostawiając pistolet maszynowy pobiegł w stronę zabudowań.

Na środku podwórka dwie kobiety usiłowały kijami i widłami odpędzić starego, pewnie ponad siedemdziesięcioletniego człowieka od dużej, czarno-białej krowy, którą z desperacją trzymał nie chcąc kobietom pozwolić, by ją zabrały. W tle walił się płonący dach, a oszalałe z przerażenia kury biegały we wszystkie strony próbując uciec przed ogniem. Przywiązany do ściany stodoły pies łańcuchowy wył przeraźliwie przywalony płonącą belką. W drzwiach domu stała stara kobieta, zapewne żona starca i zawodziła głośno, co nie zwracało najwyraźniej niczyjej uwagi.

Major von Menem kilkoma długimi krokami dobiegł do szarpiących się na środku podwórka.

Убирайтесь! – krzyknął po rosyjsku jedno z niewielu słów w tym języku, które zapamiętał. Słyszał je wciąż przy rozdawaniu paczek, gdy trzeba było odpędzić tych, którzy próbowali przychodzić po nie kilkakrotnie.

Kobiety tylko na niego spojrzały i nadal, jakby nic się nie zmieniło, okładały starca by zmusić go do puszczenia krowy.

– Zostawcie tego człowieka w spokoju! – krzyknął von Menem po niemiecku, nie bardzo wiedząc co ma dalej zrobić.

Kobiety zamarły, po czym jedna z nich podeszła do majora, podczas gdy dryga wciąż szarpała się ze starcem.

– A ty kto? Niemiec? Żyda przyszedłeś bronić? To przez tych Żydów my mamy tak źle, oni nam wszystko zabierali. Jak tu kołchoz Marksa był, to oni wszystko mieli, a my nic! Mleko mieli, a od nas siano zabierali, ziarno i słomę zabierali i kiszonkę zabierali. Wszystko zabierali, bo nasz kierownik kołchozu był ich! Żyd! I sekretarz partii był ich i tu i tam, w Antonówce. I w Briańsku też był Żyd na czele komitetu. A i w Moskwie oni wszędzie mają swoich, wszędzie to Żydy. Teraz przyszedł czas spłaty długu. Ale co ty możesz o Żydach wiedzieć, ty jesteś Германец. Wy tam u was nic o Żydach nie wiecie. Nie wiecie, jaka to paskudna rasa! To ty się stąd wynoś! – Kobieta splunęła pod nogi von Menema i odwróciła się tyłem.

Major niczego nie zrozumiał, poza tym, że z przemowy biła wściekłość i nienawiść. Złapał kobietę za ramię, ale ta odwróciła się i z całej siły uderzyła go kijem od wideł, które trzymała w ręku. Gdy zaskoczony oficer zachwiał się i próbował złapać równowagę, kobieta odwróciła widły, i z zimną wściekłością zamierzyła się na szarpiącego się z drugą kobietą przy krowie starca. Von Menem zdecydowany by nie dopuścić do tragedii sięgnął do kabury pistoletu u pasa, jednocześnie próbując jednym skokiem stanąć między widłami a starcem. Liczył na to, że na jego widok, albo przynajmniej na widok pistoletu rozwścieczona Rosjanka powstrzyma swe mordercze zapędy.

Kobieta po wykonaniu zamachu nie zdołała cofnąć się, gdy zobaczyła, że widły nie trafią w starca. Z całym impetem wbiła je prosto w piersi majora, który właśnie wydobył z kabury pistolet. Nie zdążył strzelić, gdyż broń była zabezpieczona i zabrakło mu czasu, by odsunąć zapadkę.

Gdy siedzący za kierownicą na motocyklu szeregowiec przybiegł, by pomóc oficerowi, kobiety przerażone tym, co zrobiły zaczęły szybko uciekać w stronę kłębiących się ludzi na skraju wioski. Żołnierz krzyknął do nich, by się zatrzymały, ale one przyspieszyły tylko i po chwili wmieszały się w tłum, w którym reszta żołnierzy zaprowadzała porządek. Starzec podbiegł do swojej żony stojącej wciąż przed domem i teraz oboje zawodzili, wzywając Boga by zesłał karę na złych ludzi. Pozostawiona sama sobie krowa wybiegła na drogę przestraszona ogniem i zamieszaniem.

(...)
 

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura