Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz
134
BLOG

Bal hipokrytów - część druga.

Adam Pietrasiewicz Adam Pietrasiewicz Polityka Obserwuj notkę 4

W poprzednim wpisie przedstawiłem argumenty, które wydają mi się wystarczające, by odrzucić demokrację-mediokrację, w której przyszło nam żyć. Tu przedstawię w skrócie to, co wydaje mi się niezbędne do naprawy systemu rządzenia. Bo co do tego, że naprawa jest konieczna nie ma chyba żadnych wątpliwości.

Nieco ponad 60 lat temu ogłoszono Powszechną Deklarację Praw Człowieka, która była dzieckiem starszej od niej o 160 lat francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. Wydawać by się mogło że nie ma niczego bardziej oczywistego od słusznych haseł przedstawionych w tych dokumentach, jednakże w moim przekonaniu będąc bazą, na której działa dziś system demokratyczny przyczyniły się do powstania potwora ustrojowego, w którym żyjemy. A wszystko poprzez szereg sofizmatów, które pojawiły się na ich bazie. Praźródłem zła są, jak mi się wydaje, ogłoszone w tych deklaracjach zapisy dotyczące równego dostępu do urzędów i stanowisk. Ich efektem jest dzisiejszy, monstrualny system, który nas otacza.
 
Mam wrażenie, że większość osób w naszym kręgu cywilizacyjnym uważa równość ludzi za dogmat, który nie podlega dyskusji. Jest to sprawa tak często omawiana w trakcie wychowania, w mediach, w trakcie nauki, że tworzy się niepodważalna wizja "równości wszystkich ludzi", która to wizja żywi się dodatkowo tym, czego uczy nas religia. Przeciętny człowiek na ulicy zapytany o prawo dostępu do władzy poprzez głosowanie, prawo dostępu do władzy i stanowisk poprzez kandydowanie z całkowitym przekonaniem stwierdzi, że powinno ono obowiązywać dokładnie wszystkich, gdyż tylko wtedy będzie "demokratycznie". "Demokratycznie" czyli dobrze.  "Demokratycznie" czyli sprawiedliwie. "Domokratycznie" czyli (tu można wpisać jakiekolwiek słowo o wystarczająco pozytywnym wydźwięku). Równolegle umyka gdzieś całkowicie temu "przeciętnemu człowiekowi" fakt, że tak naprawdę wcale nie ma żadnej równości w dostępie do stanowisk i właściwie wszystkie najważniejsze z nich, na każdym szczeblu, opierają się na różnego rodzaju cenzusach. Jednak nieustający bal hipokrytów nie daje człowiekowi czasu na refleksję - trzeba tańczyć i uważać, by nie pomylić kroku. A muzyka gra tak głośno, że zagłusza myśli.
 
Ludzie nie są równi.
 
Ja nie jestem tak dobry w bieganiu jak większość czytelników tego wpisu. Nie dorównuję im sprawnością fizyczną. Ale za to mój znajomy menel, któremu od czasu do czasu daję dwa złote dokładając się do piwa, które wypije pod sklepem, nie dorównuje mi intelektualnie. A znowu mój znajomy polityk (a tak, mam takich) całkiem się nie zna na komputerach. Ludzie nie są równi!
 
Z jakichś tajemniczych przyczyn panuje jednak powszechne przekonanie, że ludzie powinni mieć RÓWNY wpływ na to, kto i jak nimi rządzi. Dodatkowo właściwie wszyscy są przekonani, że każdy powinien mieć takie same szanse by rządzić. Właściwie nie wiadomo czemu. Dostęp do władzy (rządzenia i wskazywania, kto ma rządzić) z jakichś tajemniczych przyczyn uznawany jest  powszechnie za coś, co powinno być dostępne dla każdego. A równocześnie w przypadku całego szeregu innych funkcji związanych z władzą za całkiem naturalne przyjmuje się istnienie cenzusów. Na przykład sędzia musi skończyć aplikację sędziowską, by móc wykonywać swój zawód. A prezes Narodowego Banku Polskiego musi mieć wieloletnie  doświadczenie w bankowości. 
 
Dziś nie potrzeba mieć żadnego doświadczenia ani wykształcenia żeby tworzyć prawo. Nie potrzeba mieć żadnej wiedzy ani przygotowania, żeby wskazywać ludzi, którzy będą tworzyć prawo. Można nie mieć nawet ośmiu klas szkoły podstawowej, można nawet być człowiekiem niegodnym  zaufania. To jest jakieś szaleństwo.
 
Co więc należy robić? Zacznę od zastrzeżeń natury ogólnej.
 
Nie mam ŻADNYCH wątpliwości, że moje pomysły są całkowicie nierealne i nie do zrealizowania bez jakiegoś kataklizmu czy wielkiej burzy dziejowej. Czyli WIEM, że ja tu sobie po prostu takie utopie buduję. Nie mam również żadnej ochoty bawić się w naprawiacza świata i nie zamierzam prowadzić żadnych działań, które miałyby wprowadzić w życie moje pomysły. Jestem prostym człowiekiem, biernym obserwatorem i nie zamierzam tego zmieniać. 
 
Podstawowym elementem niezbędnych zmian jest wprowadzenie systemu JOW  (Jednomandatowych Okręgów Wyborczych) bez którego cała reszta w ogóle nie ma sensu. To jest warunek podstawowy - jedynie JOW gwarantuje faktyczną kontrolę władzy.
 
System powinien się oprzeć na cenzusach: majątkowym, wykształcenia, doświadczenia i wieku. To mogłoby spowodować dojście do władzy ludzi godnych sprawowania funkcji społecznych i wiedzących co robią. Z całą pewnością spowodowałoby to nieco mniej niebezpiecznych wpadek przy tworzeniu prawa.
 
Cenzus, to słowo które oczywiście odstrasza. Wielu kojarzy się z niesprawiedliwością - a przecież nie ma chyba niczego bardziej sprawiedliwego niż wynagradzanie pracowitości, wiedzy, przedsiębiorczości.
 
Wyobrażam sobie, że każdy dorosły obywatel miałby z urzędu przypisany JEDEN głos, który można by nazwać "mnożnikiem" głosów. Czyli w momencie skończenia 18 lat (tak tak! cenzus wieklowy i tak już istnieje!!!) każdy miałby jeden głos. Osiemnastoletni człowiek idąc do urn oddawałby głos na JEDNEGO kandydata, a waga tego głosu wynosiłaby JEDEN. 
 
I teraz na przykład:
Cenzus intelektualny:
 
Matura daje dodatkowe + 0,05 głosu
Licencjat + 0,07
Magisterium + 0,1
i tak dalej
 
Cenzus wiekowy:
Za każde 10 lat od 18 roku życia + 0,1
 
Cenzus majątkowy:
Za każde 10 000 zł podatku + 0,01 (punkty się kumulują)
 
Cenzus doświadczenia: 
Za każdy rok przepracowany w administracji państwowej, w ciałach ustawodawczych czy w samorządach, w zależności od stanowiska od + 0,1 do + 0,3
 
I teraz głos oddany byłby mnożony przez mnożnik (na przykład obywatel, który zapłacił w swoim życiu 20 000 zł podatku (+0,01), ma maturę (+0,05), 40 lat (+0,2) miałby wartość 1,26. Natomiast gdyby ten obywatel był kandydatem, to każdy oddany na niego głos byłby DODATKOWO mnożony przez 1,26.
 
Osoba nie umiejąca pisać i czytać nie mogłaby głosować ani być wybraną (do rozwiązania pozostaje kwestia niektórych niepełnosprawnych np. niewidomych). 
 
I to w zasadzie tyle w kwestii cenzusów.  Już one same mogłyby calkowicie zmienić obraz polskiej polityki.
 
Wyobrażam sobie, że powinno się wprowadzić obowiązkowe, co najmniej jednokadencyjne vacatio legis tak, żeby politycy nie mogli natychmiast korzystać z ustaw, które wprowadzają. 
 
Mogłoby to ograniczyć nieco manipulacje mające na celu doraźnie korzyści.
 
To co powyżej to są mrzonki. Wiem o tym. Ale może zainspirują kogoś do refleksji. Bo tak naprawdę równość, to podstawowy dogmat religii demokratycznej, a przecież tak łatwo go obalić.
 
A ponadto uważam, że kanary nie istnieją.
 
Nieustająco zapraszam wszystkich do odwiedzenia i współredagowania portalu Cenzury Obywatelskiej.
 

Powroty - co by było, gdyby Polska nie powiedziała NIE Hitlerowi?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka